Sierpień to miesiąc, który rozgrzewa rodziców do czerwoności. Myślenie, jak zapewnić odpowiednio interesujący czas, żeby dzieci się nie nudziły, podczas gdy szkoły, przedszkola i żłobki mają wakacje. Sezon urlopowy powoduje odejście od znanych z codzienności rutyn i pewne rozbicie porządku, normlanie panującego w domu. Za chwilę wrzesień, a co za tym idzie, trzeba już teraz szykować wyprawkę, zrobić odpowiednie zakupy i nastawić się mentalnie. Niektórzy podejmują decyzję, do której placówki wysłać swoją pociechę i będą z tym wiązać wielkie plany, wizje i nadzieje.
Przyjdzie też czas, aby zdecydować, jakie ubezpieczenie wykupić dla swojego małego człowieka, a w związku z tym, rozpracujmy ten temat w pełnej rozciągłości.
Przede wszystkim ubezpieczenie dla dzieci nie jest obowiązkowe. Mam tu na myśli takie znaczenie prawne, czyli że nie istnieje odgórny nakaz ustawowy. Rodzice jednak w znakomitej większości płacą za tak zwane NW szkolne czy przedszkolne. Dlaczego to robią? Jest kilka powodów. Po pierwsze dlatego, że myślą, że tak trzeba, czyli że jednak muszą. Po drugie jest to tanie, bo kilkadziesiąt złotych na rok to nie majątek. Po trzecie, „a nóż widelec to będzie jakieś odszkodowanie”.
Nie ma tu głębszej refleksji na temat rzeczywistych potrzeb osobistych, zakresu ubezpieczenia, adekwatności sum maksymalnych odszkodowań, analizy warunków ogólnych czy rozebrania na czynniki pierwsze tabeli uszczerbków na zdrowiu. Lwia część kupuje polisę dla dziecka, jako sztukę. „Poproszę ubezpieczenie. Jakie? Dla dziecka. Proszę bardzo. Dziękuję”.
Zastanówmy się w takim razie, co powinno się brać pod uwagę i oceńmy problematyczność i ważność poszczególnych aspektów.
Zacznę od najpopularniejszej części dziecięcych polis, czyli od wypadków. Załóżmy, że coś się stało, przykładowo, synek skręcił kostkę. Będzie leżeć przez tydzień w domu, będzie go to bolało, będzie płakał, będzie cierpiał. Z polisy zostanie wypłacone odszkodowanie. Nieduże, bo i wypadek nie ma poważnych konsekwencji zdrowotnych. Tylko na co są potrzebne te pieniądze, które rodzic otrzymuje wtedy od ubezpieczyciela?
Gdy dorosły ma wypadek, przez jakiś czas nie pracuje. Nie może świadczyć swoich usług i przestaje zarabiać lub jego zarobki są po prostu niższe. W tym samym czasie koszty jego życia nie idą razem z nim na chorobowe i nadal musi zrobić przelew za czynsz, rachunki, kupić jedzenie, zapłacić ratę kredytu, utrzymać siebie i utrzymać rodzinę. Musi to płacić niezależnie od tego czy zarabia czy nie zarabia. I właśnie po to jest mu odszkodowanie za ten wypadek, bo ono ma mu zrekompensować tę wyrwę w finansach osobistych, spowodowaną przez absencję zawodową.
To po co dziecku takie odszkodowanie? Przecież dziecko nie zarabia, więc jego dochody nie spadną przez to, że przesiedzi tydzień w domu. Za SOR się nie płaci, wizyty lekarskie na NFZ też są bezpłatne. „To kupmy mu jakieś Lego, nie będzie już taki smutny”. Tak to wygląda, ale przepraszam bardzo, powiedzmy to sobie wprost, nie po to są ubezpieczenia. W teorii, część odszkodowania może być traktowane jako zadośćuczynienie za doznaną krzywdę. Mamy jednak inne, twardsze potrzeby na tym polu.
Polisa jest potrzebna tam, gdzie pojawia się problem finansowy. Budżet domowy zostaje naruszony nie dlatego, że ręka dziecka jest złamana, ale dlatego, że po wypadku, rodzic jedzie z nim do lekarza lub zamawia wizytę domową i płaci prywatnie za ten komfort. Następnie, gdy zostaje zlecone prześwietlenie, USG, rezonans czy tomografia to za wykonanie ich placówka wystawia rachunek. Albo gdy jest konieczność przeprowadzenia operacji czy zabiegu w warunkach kojących zestresowaną o los potomstwa duszę rodzica – w prywatnej klinice. To też kosztuje i ten rachunek jest zwykle największy. Do tego trzeba dokupić sprzęt rehabilitacyjny i odbyć prywatną rehabilitację.
Czyli dużo większą i ważniejszą potrzebą jest zagwarantowanie sobie polisy, która zwraca koszty prywatnej, powypadkowej służby zdrowia, zamiast tej wypłacającej wątpliwej wysokości odszkodowania, które i tak nie wystarczą na zorganizowany plan powrotu do zdrowia sprzed wypadku. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby mieć i jedno i drugie, ale priorytet powinien być moim subiektywnym zdaniem ustawiony, jak powyżej.
Jednak wypadki to jedna strona medalu. Konsekwencją większości będzie dyskomfort przez kilka tygodni, a w skrajnych przypadkach, kilka miesięcy. Zdarzenia typu zerwany paznokieć, złamany palec, zwichnięty nadgarstek, naciągnięte więzadła czy skręcony staw skokowy – nie wywrócą finansów domowych do góry nogami. Są jednak inne zdarzenia, które niestety mają tę brzydką umiejętność.
Znacznie mniejszym powodzeniem cieszą się ubezpieczenia zdrowotne dla dzieci. Powód? Bardzo prosty – są droższe. Zresztą, prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzenia ubezpieczeniowego, czyli diagnozy poważnej choroby, jest o wiele niższe, aniżeli ulegnięcia prostemu, codziennemu wypadkowi. I całe szczęście, bo przecież w polisach nie o to chodzi, że chorować i czekać na odszkodowanie! Nie po to się je kupuje i tego nadal nie chcemy! Jednak fakt posiadania polisy nie ma wpływu na to czy coś się stanie czy wręcz odwrotnie. To jest poza nami. Kupując ubezpieczenie decyduje się czy gdy już „to coś złego” się stanie to dostaniesz odszkodowanie i pokrycie kosztów leczenia czy też nic nie dostaniesz i będziesz organizować zbiórkę w Internecie. Liczyć na siebie i mieć możliwości zagwarantowania bezpieczeństwa swoim dzieciom kontra liczyć na dobroć i łaskę innych, dobrych, ale obcych ludzi.
Co mam dokładnie na myśli pisząc o ubezpieczeniu zdrowotnym dla dzieci? Przede wszystkim dwutorowe ubezpieczenie, które z jeden strony wypłaci odszkodowanie za fakt diagnozy przewlekłej lub śmiertelnej choroby, a z drugiej strony zapewni dostęp do najnowszych technologii i leków, nowoczesnego sprzętu, innowacyjnych metod leczenia, najlepszych specjalistów i prywatnych klinik na całym świecie.
Odszkodowanie, bo gdy dziecko choruje, rodzic jest z nim. Nie pracuje, nie zarabia, nie ma głowy do tego, żeby skupić się na czymś innym, niż modlitwa i myślenie o cudownym finale tej tragedii, jakim jest ponownie zdrowy syn czy zdrowa córka. Pokrycie kosztów leczenia, bo w przypadku zachorowania na nowotwór, jak pokazuje Oncoindex, w Polsce tylko 29 na 132 terapie dostępne w Europie, są refundowane.
Wysoka śmiertelność w Polsce po zachorowaniu na raka jest spowodowana dwoma czynnikami. Po pierwsze, diagnoza jest stawiana zbyt późno. To znaczy, że profilaktyka leży i najczęściej nowotwór jest już w trzecim, bądź czwartym stadium rozwoju, gdy rodzice chorego się o tym dowiadują. Druga przyczyna to niedostosowane, mniej skuteczne leczenie. Jeżeli rodzica nie stać na to, żeby płacić za nierefundowany lek, wybiera ten bezpłatny, którego efektywność bywa daleka od oczekiwań, a niepożądane skutki uboczne jego stosowania dotkliwe.
Są choroby, których nie da się wyleczyć. Jest to wielka tragedia i w takim przypadku, nawet najlepsza polisa ubezpieczeniowa nic nie zdziała. Po prostu ubezpieczenia nie mają takiej mocy. Jednak, gdy odpowiedzią na problem są pieniądze, polisa spełni swoją rolę. Najgorszym dramatem rodzica jest świadomość, że choroba, na którą cierpi jego dziecko, jest uleczalna, tylko leczenie jest bardzo drogie i nie stać go na nie, w efekcie czego dziecko umiera.
Czy można zabezpieczyć się polisami ubezpieczeniowymi w 100%? Niestety, ale takiej możliwości nie ma. Czy powinno się zabezpieczyć polisami ubezpieczeniowymi tak szczelnie, jak to tylko możliwe? Moim zdaniem to konieczność. Koszt polisy wypadkowej to średnio kilkadziesiąt złotych rocznie. Polisa zdrowotna to kilkadziesiąt lub sto parę złotych miesięcznie. Te kwoty raczej nie wysadzą w powietrze budżetu domowego, a z pewnością zapewnią spokój, bezpieczeństwo, gwarancję i pewność. Pewność, że rodzic zrobił wszystko co mógł i że dadzą radę. O to chodzi w polisach.
Jest jeszcze jeden powód, dlaczego ubezpieczenia zdrowotne kupuje znacznie mniej osób, niż te wypadkowe. Otóż klient nie musi być ekspertem od rynku ubezpieczeniowego i wiedzieć, co może kupić albo co powinien kupić. W większości nie ma świadomości tego, od czego jeszcze może ubezpieczyć swojego malucha. Doradca powinien mu to powiedzieć i zaproponować. Sprzedaż ubezpieczeń to domena agentów ubezpieczeniowych i jeżeli oni nie będą doradzać zakupu takich polis, niewiele się na tym polu zmieni. Dlatego uderzmy się w pierś i weźmy za projektowanie prawdziwych, porządnych rozwiązań ubezpieczeniowych dla naszych dzieci.